Nick odprowadził mnie do domu.
Mieszkanie było puste, Alex coraz częściej zostawała u Jacka. To tylko kwestia
czasu aż się do niego przeprowadzi. Praktycznie to już się stało. W domu
widywałam ją sporadycznie, kiedy przychodziła po następne ubrania, czy inne
drobiazgi. Już nawet łazienka przestała być moją samotnią, jak to bywało kiedyś.
Bardzo cieszyłam się ich
szczęściem, ale coraz częściej byłam osamotniona. Wcześniej tęskniłam za takim
stanem, a teraz obawiałam się go. Wezbrała we mnie nieodparta potrzeba kontaktu
z nią.
Od Ja:
Cześć
Wariatko J Zamierzasz dziś wrócić do domu? Ostatnio
strasznie tu pusto i cicho bez Ciebie. Nudzi mi się.
Od Alex:
Już tęsknisz?
Widziałyśmy się kilka godzin temu. Nie wracam dziś, właśnie zabieraliśmy się za
coś bardzo fajnego, może to trochę potrwać ;) Jack kazał Ci przekazać, że też
mogłabyś czasem pobawić się w taką grę ;D
Od Ja:
Jasne
xD przemyślę sugestie Jacka. Nie przeszkadzam Wam już dłużej. W tym tygodniu
rezerwuję sobie jakiś Twój wieczór. Musimy nadrobić zaległości.
Od Alex:
Nazbierało
się trochę. Myślę, że to będzie cała noc, a nie wieczór. Wracam do Jacka, nie
mogę zostawić go w takim stanie. Odezwę się jutro. Pa :*
Od Ja:
Zajmij
się nim porządnie ;) przyjemnej zabawy.
Zalała mnie ogromna fala
melancholii, brak towarzystwa na co dzień, robiła swoje. Moje myśli powędrowały
do dzisiejszego spotkania z Nickiem. Ogarnęło mnie dziwne uczucie, którego nie potrafiłam określić, nie
potrafiłam nawet sklasyfikować, czy było dobre, czy złe.
Cieszyłam się, że będziemy
przyjaciółmi, że nadal będzie gdzieś blisko, w zasięgu ręki. Odczuwałam
wewnętrzną potrzebę częstego kontaktu z nim. Jednak w mojej duszy zagnieździł
się jakiś niepokój, może nawet żal, że zakończyłam to, co łączyło nas do tej
pory, nie dałam szans na rozwinięcie.
Stałam przed dużym oknem,
patrzyłam na ulice, na ludzi. Niektórzy byli pełni życia, roześmiani, spotykali
się innymi radosnymi postaciami i zmierzali gdzieś razem, stadnie. Inni
natomiast zamyśleni, poważni śpieszący do domów, do rodzin albo ukochanych.
Każdy wydawał się mieć cel.
Poczułam, że coś straciłam,
lecz nie miałam pojęcia co. I znów przytłaczało mnie poczucie egzystencjalnej
pustki. Miałam ochotę rzucić uczuciami w ścianę, tak by się rozpadły na tysiące
kawałeczków, żebym nie czuła już nic.
Nagle wszystko, co widziałam,
stało się rozmazane i zniekształcone. Łzy pociekły po policzkach, a nawet nie
byłam ich świadoma. Myliło mi się to, co czułam, z tym, co myślałam, że czułam.
Chyba jednak potrzebuję faceta albo
jakiejś rozrywki – powiedziałam do siebie szeptem.
Może mogłabym zabawić się z
boskim panem prezesem? Ostatniej nocy śniłam o nim. To był niesamowicie gorący,
perwersyjny obrazek, jakby kompletnie nie mój. Nie miałam pojęcia, że można
przeżyć orgazm we śnie. Ciekawe czy w prawdziwym życiu też potrafił robić takie
rzeczy? Chyba miałam obsesję na jego punkcie.
Choć odpychałam myśli o Roucie,
to ciągle powracały. Moja wyobraźnia przedstawiała mi sceny różnych sytuacji,
jakie mogłyby zaistnieć. Niektóre były jednoznaczne, gorące, i takich było
najwięcej. Inne dotyczyły normalnego życia, wyobrażałam sobie, jak razem
przyrządzamy śniadanie, pijemy kawę i rozmawiamy, tak po prostu.
Nie, ten pomysł zdecydowanie
odpadał. Istniałaby szansa, że się zaangażuję, czego panicznie się bałam, ale
wiedziałam, że może się zdarzyć i to szybko, a to byłby koniec mnie. To dlatego
nigdy nie bawiłam się w jednorazowe przygody. Lepiej odpuścić. Ze świata myśli
wyrwał mnie dźwięk telefonu. Zerknęłam na ekran. Mama.
— Cześć mamo.
— Dobry wieczór, Amanda —
przywitała się oficjalnie, jak zawsze.
— Co u Ciebie? Wszystko w
porządku w domu? — spytałam.
— Gdybyś czasem zadzwoniła albo
zaszczyciła nas swoją obecnością, wiedziałabyś. — Wyczułam wyrzuty. — Wszystko
w porządku, twój brat rozkręca interes. Jest od ciebie młodszy, ale radzi sobie
w życiu dużo lepiej. Powinnaś brać z niego przykład, wiesz?
— Tak, też jestem z niego dumna
— poczułam ukłucie zazdrości, którego nawet nie starałam się wypierać. — Ostatnio
mam dużo na głowie. Zmiana pracy, koniec szkoły. Czemu was nie było na rozdaniu
dyplomów? — zapytałam nieśmiało, jakbym nie miała prawa oczekiwać od niej tego.
— Dziecko, my mamy swoje życie.
Nie możemy rzucić wszystkiego, żeby przyjechać do ciebie.
Zrobiło mi się przykro. Może
miała rację, jednak inni rodzice tak właśnie zrobili.
— Nawet nie zadzwoniłaś —
powiedziałam przyciszonym głosem, zupełnie jakbym była winna i domagała się
niemożliwego.
— Ty też nie dzwonisz, ale masz
rację. Gratuluję.
W sekundę poczułam łzy
wzruszenia. Pierwszy raz pogratulowała mi czegokolwiek, moje serce wypełniła
radość i miłość do niej. Chciałam się znaleźć obok i przytulić, tak jak córka
przytula się do matki.
— Udało ci się jakoś ukończyć
studia, nigdy nie byłaś zbyt bystra i dla ciebie to prawdziwy sukces —
kontynuowała.
Do łez w moich oczach,
wywołanych krótkotrwałym szczęściem, dołączyły łzy żalu i bólu, mieszały się ze
sobą. Tych gorzkich było coraz więcej i pochłaniały wcześniejsze, bezpowrotnie.
Oczywiście, że zabolały mnie
jej słowa, ale wydarzyło się coś dziwnego. Poczułam pewnego rodzaju ulgę, jakby
wyjaśniła mi zagadkę, której nie rozumiałam. Przecież zawsze była dla mnie
oschła, czemu tym razem miało być inaczej? Po prostu dałam się zwieść, jednym
słowem.
Może nie jestem geniuszem, ale
nie jestem też głupia — pomyślałam. W szkole zawsze radziłam sobie dobrze, na
studiach otrzymywałam stypendium naukowe. Nie miała podstaw, żeby we mnie
wątpić, a jednak tak się działo.
— Muszę kończyć mamo — głos mi
się łamał. — Jestem zmęczona.
— Zadzwoń do brata z gratulacjami,
zasłużył na to. Dobranoc — rzuciła pośpiesznie i się rozłączyła.
Jak zwykle
po rozmowie z matką czułam się niczym gówno. Jak nikt, potrafiła zmieszać mnie
z błotem. Nigdy do tego nie przywykłam, zawsze bolało tak samo. Od kiedy
pamiętałam taka była, powtarzała, że nigdy nie spełniałam jej oczekiwań, a ja
stawałam na głowie, żeby choć raz mnie pochwaliła, żeby przyznała, że nie
jestem aż tak beznadziejna.
To moja matka, kochałam ją. Choć
wolałabym kochać za wszystko, a nie mimo wszystko. Chciałabym, żeby była ze
mnie dumna, to jednak misja nie do wykonania. Nie byłam w stanie tego dokonać.
Przez matkę jestem taka
zorganizowana i poukładana, jako dziecko starałam się robić wszystko dokładnie.
Już jako mała dziewczynka układałam plan każdego dnia, by nic mnie nie
zaskoczyło, żeby zobaczyła, że panuję nad wszystkim i mam wszystko pod
kontrolą. Nigdy tego nie zauważyła.
*****
Rano
obudziłam się z opuchniętymi oczami, przepłakałam pół nocy. Cały pokój wypełniały
promienie słońca. Kolejny piękny dzień, wreszcie wiosna pełną parą. Po
wieczornym deszczu nie było śladu.
Do pracy
dotarłam piętnaście minut przed czasem, gdzie czekał już Martin, dziwnie
podenerwowany.
— Cześć Am — rzucił, jak tylko
przekroczyłam próg. — Dobrze, że już jesteś.
— Cześć. Coś się stało? —
zapytałam, wyglądał na niespokojnego.
— Czy możesz mnie dziś
zastąpić? Proszę, mam coś ważnego do załatwienia. Tylko dwie godziny — spojrzał
błagalnym wzrokiem.
Pierwsze, o czym pomyślałam to
codzienne wizyty mężczyzny, który nie daje spokoju moim myślom. To przecież
Martin zawsze go obsługiwał.
— Czy to konieczne? — zmarszczyłam
brwi.
— Moja siostra przylatuje w
odwiedziny, niezapowiedziana wizyta. Muszę tylko odebrać ją z lotniska i
zawieść do domu — wyrzucał z siebie słowa w takim tempie, że ledwo mogłam go
zrozumieć, jakby naprawdę mu się śpieszyło.
— Okay, dam sobie radę — uśmiechnęłam
się.
Nie mogłam być taką egoistką.
Martin mi pomagał zawsze, kiedy tego potrzebowałam, wystarczyło jedno słowo.
— Dzięki, jesteś wielka — pocałował
mnie w policzek. — Wrócę przed lunchem, obiecuję — powiedział i już go nie
było.
Przygotowałam
się do pracy i czekałam na pierwszych klientów. Rozmyślałam, co zrobić, gdy
przyjdzie Route. Pojawia się codziennie od mojej wizyty w jego biurze. Jak
powinnam się zachować? Traktować go jak każdego innego gościa i zachowywać
zupełnie normalnie! — krzyczałam na siebie w myślach. Tak byłoby najlepiej, ale
czy poradziłabym sobie?
Godzinę
później pojawił się „mój gość”. Spojrzałam na niego odruchowo, jak na każdego
klienta, który przekracza próg restauracji. On też mnie zauważył. Z poważną
miną, niesamowicie pewny siebie, zajął stolik. Nie mogłam oderwać wzroku.
Wyglądał nieprzyzwoicie dobrze jak
zawsze.
Trzyczęściowy, ciemnoszary,
idealnie skrojony garnitur, prezentował się na nim nieziemsko, biała koszula i
jasnoszary krawat podkreślały oliwkowy kolor skóry. Nawet przez marynarkę dało
się zauważyć ciężko wypracowane mięśnie pleców.
Poczułam przypływ adrenaliny,
ręce zaczęły drżeć, a oddech stał się płytszy, zupełnie jakbym przebiegła kilka
kilometrów. Musiałam się opanować, moja
reakcja była niedorzeczna, to przecież normalny facet. Po prostu na niego nie
patrz — pomyślałam. Zebrałam się w sobie, co chwilę mi zajęło, i podeszłam.
— Dzień dobry. Czy mogę przyjąć
zamówienie? — spytałam z pełnym profesjonalizmem.
Wzrok miałam utkwiony w kartce,
ale czułam na sobie jego pożądliwe spojrzenie, które paliło.
— Poproszę dwie czarne kawy. —
Zapisałam powoli, bo nie panowałam nad rękoma. — I twoje towarzystwo na deser —
dodał zdecydowanym, nieznoszącym sprzeciwu głosem.
Moje zdziwione, wielkie oczy
automatycznie powędrowały na jego twarz, uśmiechnął się przebiegle. Ołówek
wysunął się z moich palców. Nieopisany magnetyzm już ciągnął mnie w jego stronę
i odbierał możliwość normalnego myślenia.
— Słucham? Nie jestem
dziewczyną do towarzystwa — prawie szeptałam.
— Nie twierdzę, że jesteś. Chcę
po prostu napić się z tobą kawy — spojrzał
na mnie z nieokiełznaną drapieżnością, tak cholernie podniecającą.
Czułam się jak ofiara, która za
chwilę zostanie schwytana, która wcale nie ma ochoty uciekać. Napięcie tworzyło
się między nami za każdym razem, teraz wzrosło. Otoczyło mnie, zawładnęło moim
ciałem i poprzez dreszcz, obiegający całe ciało, skumulowało się między nogami,
w postaci niepokojącego pulsowania.
— To niemożliwe — powiedziałam
szybko, próbując nad sobą zapanować. — Jestem w pracy.
— Właśnie masz przerwę, a poza
tym, lokal jest pusty.
Jego oczy zdawały się widzieć
wszystko, prześwietlać moją duszę, teraz kryło się w nich delikatne
rozczarowanie, ale i determinacja.
— Nie mogę, Martin wyszedł,
muszę go zastąpić — wyjaśniłam w nadziei, że odpuści.
W tym momencie do restauracji
wbiegł zdyszany Martin.
— Już jest — uśmiechnął się
Route z triumfem.
Biła od niego nieznana moc,
która otulała mnie coraz ściślej i przejmowała kontrolę nad umysłem. Jego urok
kompletnie mnie przytłaczał, przez niego gubiłam się we własnych myślach.
— Dobrze — zgodziłam się
niespodziewanie, nawet dla siebie samej. — Pójdę po kawę.
— Zmieniłem zdanie, zabieram cię
na spacer — zakomunikował, tak po prostu poinformował.
Moja zgoda była dla niego
raczej zbędna, bo już wstał i był gotowy do opuszczenia tego miejsca. Rozum
podpowiadał, aby zaprotestować, lecz wygrało… wygrało coś innego.
— Zabiorę tylko torebkę — odwróciłam
się i poszłam na zaplecze.
Trochę mnie irytuje, że rozdziały składają się z jednej, góra dwóch scen.
OdpowiedzUsuńZaś jeśli chodzi o to co działo się w tym rozdziale, to niewiele. Zainteresowała mnie rozmowa Amandy z matką, może dlatego, że ta skojarzyła mi się odrobinkę z moją. Jednak ja umiałam się uwolnić, chyba od dziecka miałam odmienny charakter niż twoja bohaterka i nigdy nie bawiłam się w spełnianie oczekiwań. Byłam sobą, a jeśli jej to nie pasowało, to cóż, jak chciała przeżyć życie za mnie, to jedynie odcięcie się, widywanie raz na ruski rok, to dobra metoda na odcięcie takiej toksycznej pępowiny.
Jeśli jednak miałabym się wypowiadać o panu prezesie, to nuda. Ciągle te same szczeniackie przepychanki. Niby coś innego się dzieje, ale opowiada to o tym samym i skupia się na tym samym.
Pozdrawiam.